Cierpliwość fanów czekających na nową produkcję Oldfielda została wystawiona na próbę. 
Na kolejny album przyszło im czekać aż trzy lata. Mike oddał się bowiem współpracy 
z kolegami z muzycznej branży. Z chęcią brał udział w rozmaitych sesjach nagraniowych swoich przyjaciół, m.in. 
Davida Bedforda i Pekki Pohjoli, co owocowało mniej lub bardziej udanymi płytami z jego udziałem. 
Miało to jeszcze inne skutki: wzbogacił trochę brzmienie swojej własnej muzyki, gdyż w międzyczasie nie zaniedbywał 
pracy nad nowym albumem, 
![[zdjęcie powiązane z Incantations]](../../gr/dysko/dysk-inc1.jpg)
który ukazał się w listopadzie 1978 roku. Zrealizowany z największym jak dotąd, 
wręcz symfonicznym rozmachem, dwupłytowy album 
Incantations okazał się dużym sukcesem artystycznym, 
choć raczej bez walorów komercyjnych (14 pozycja na listach).
    Całość jest rzeczywiście monumentalna: składa się z czterech części trwających łącznie 
prawie 73 minuty. Sporo jest brzmienia rodem z muzyki dawnej, a długie tematy rozwijają się powoli i spokojnie. 
Część pierwsza obfituje w śpiew chóru i partie smyczkowe, jak również dźwięki fletu (który na 
Incantations 
jest jednym z najważniejszych instrumentów) oraz radosne partie trąbek. W części drugiej dużo mamy syntezatorowych 
apreggiów, które czasem przypominają bulgot wody i wspólnie ze smyczkami stanowią tło dla fletu i gitary Oldfielda. 
Znów pojawiają się solenne wstawki chóralne. W połowie następuje zwrot, jakich pełno na tej płycie i z podniosłego 
tematu przechodzimy do wokalnych uniesień Maddy Prior, śpiewającej na tle afrykańskich bębnów 
Pieśń o Hajawacie
 Henry'ego Longfellowa. Część trzecia jest najbardziej dynamiczna: tu Mike daje już wyraźnie znać o sobie rozbudowanymi 
 solówkami. Duża dawka wibrafonu oraz instrumentów klawiszowych tworzy chwilami wręcz renesansową atmosferę i 
 zarazem niezwykły koktajl 
z gitarowymi podchodami. Ostatnia, czwarta część zaczyna się delikatnym lirycznym tematem, który na dobre kilka minut 
ustępuje miejsca partii dzwonków. Następnie zbliżając się do finału słyszymy bardzo ekspresyjne solo gitary, 
które prowadzi nas do kulminacji 
i słynnego zakończenia: śpiewu Maddy Prior w 
Hymnie do Diany Bena Johnsona.
    Muzyka Mike'a brzmi na tej płycie nieco inaczej niż dotąd, ale nie można powiedzieć, 
żeby zaszły tu jakieś rewolucyjne zmiany; Oldfield jest raczej wciąż sobą. W tak monumentalnym dziele godna podziwu 
jest jednak dbałość zarówno o drobne szczegóły, jak 
i o całość kompozycji: tu jakby wszystko z siebie wynika, prowadzi do jednego zakończenia. Treść 
Incantations 
urzeka i oczarowuje za każdym razem. Wiele fragmentów głęboko zapada w pamięć. Jeszcze jeden majstersztyk 
wielkiego artysty...