Po sukcesie 
Dzwonów Rurowych wszystko wydawało się być idealnie. Richard Branson, 
świeżo upieczony milioner, udzielał wywiadów, płyta sprzedawała się znakomicie, 
a imperium Virgin rosło w siłę. Wszystko było jak należy, oprócz jednego: Mike zniknął.
Zaszył się w jakiejś chatce w Herefordshire, niedaleko 
wzgórza Hergest Ridge aby odetchnąć po trudach tworzenia debiutanckiej płyty i uciec od przytłaczającej go popularności, 
z którą niespełna dwudziestoletni chłopak nie bardzo umiał sobie poradzić. Branson był wściekły, ale Oldfield niedługo 
potem, wiosną następnego roku, zasiadł ponownie do pracy 
w studiu. Pytany przez dziennikarzy, czy nie boi się, że jego nowa płyta zostanie przyćmiona przez sukces poprzedniej, 
określił tworzenie nowego albumu jako "dobrą zabawę w atmosferze odprężenia". Wyszło na to, że Oldfield swoim nowym 
![[zdjecie z samolotem]](../../gr/dysko/dysk-hr1.jpg)
dziełem trafił w dziesiątkę. 
Hergest Ridge pod względem notowań na listach pokonała nawet swoją poprzedniczkę.
    Po premierze okazało się, że pod względem formy Mike zbytnio nie zaskoczył: nadal 
była to dwuczęściowa suita, osnuta wokół kilku motywów. Ale tym razem była to muzyka bardziej stonowana i wyciszona, 
pełna swoistego liryzmu i refleksji. Widać tu już zdobyte doświadczenie: mimo kilku podobnych brzmieniowo do 
debiutanckiej płyty fragmentów, Mike rozwinął swój warsztat zarówno pod względem instrumentalnym jak i kompozytorskim 
- album ma swój własny klimat i melodie. Słynne solo na oboju z części pierwszej przyprawia o dreszcz emocji. 
Partie chóralne są bardziej rozbudowane i dojrzalsze, a instrumenty dęte pełnią dużo większą rolę: mamy tu nie tylko 
flet, jak na 
Tubular Bells, ale również trąbkę 
i obój. Zarówno chórem jak i partią smyczków dyrygował dobry znajomy Oldfielda, David Bedford. Mimo podniosłych 
fragmentów, jak np. finał części pierwszej, płyta jest jednak niezwykle subtelna i delikatna, jakby pełna zadumy i 
spokoju. Dopiero pod koniec drugiej części pojawiają się mocniejsze i żywsze fragmenty. Mimo, że jest tak odmienna 
od debiutu, była jedyną płytą, która zbiła 
Tubular Bells z pierwszego miejsca list przebojów.